Nawet nie wiem kiedy minęło już pół roku odkąd mieszkamy w naszej karmelicie. Zaległości na blogu są na tyle duże, że nawet nie wiem od czego zacząć ten wpis. To, czego nam przede wszystkim brakuje to CZAS, którego jest ciągle za mało, szczególnie kiedy ma się wieczny remont w domu i półtorarocznego wszędobylskiego Małego Człowieka. Na drugim miejscu plasują się oczywiście FUNDUSZE, bez których jak wiadomo pewnych tematów w ogóle się nie ruszy.
Żeby nie było wątpliwości – przeprowadziliśmy się dokładnie 17 października i nadal mieszkamy trochę na dziko;-) Dół niby zrobiony, ale brakuje jeszcze wielu rzeczy. W każdym pomieszczeniu znajdzie się coś, co wymaga dokończenia / wykończenia. Nawet niespecjalnie nas to wkurza, pogodziliśmy się z tym, że na wszystko nie starczy (ani czasu ani pieniędzy). Dostosowaliśmy się więc do tego co jest i mieszka nam się fantastycznie.
Zacznę może od kuchni, która niestety nadal cierpi z powodu braku płytek na jednej ze ścian. Na naszego majstra czekamy już pół roku i wygląda na to, że raczej już się nie doczekamy. Robota rozgrzebana, niby funkcjonować się da, ale nie tak to powinno wyglądać. Zapowiada się na to, że będziemy musieli albo poszukać kogoś innego albo zrobić to sami. Dojrzewam powoli do tego aby wrócić do tematu i raz na zawsze go definitywnie skończyć.
Jeśli chodzi o kuchnię to przyznać muszę, że pomysł z czarnymi błyszczącymi płytkami na podłodze nie był zbyt trafiony. Zaraz po myciu wyglądają super, ale już po godzinie widać drobny kurz i każdy pyłek. Wszystkim tym, którzy rozważają czarny kolor na podłodze w kuchni, odradzam ten pomysł. Dziś w ogóle zrezygnowałabym z połysku, no ale jak to mówią – rychło w czas.
Ostatnio doczekaliśmy się wreszcie oświetlenia sufitowego. Przyszedł moment, że wisząca żarówka w kuchni zaczęła nas już na tyle wkurzać, ze trzeba było się za czymś rozejrzeć. A tak na marginesie – ceny oświetlenia to jakiś kosmos:-/. Jak sobie pomyślę ile lamp / lampek musimy jeszcze nabyć, to mam obawy, że gołe żarówki jeszcze trochę u nas będą straszyć. Nasza kuchnia w pełnej okazałości:
Jeśli chodzi o salon, to tutaj brakuje już naprawdę wiele. Tymczasowo korzystamy ze stołu i krzeseł mojej babci i dziadka. Lepsze takie meble niż zupełna pustka. Szafka pod telewizorem także wypożyczona. Narożnik dla odmiany nasz, choć kupiony pod stare mieszkanie. Mix stylów ‘bije’ po oczach, ale jak się nie ma co się lubi… Sukcesywnie mam nadzieję będziemy się dorabiać, a póki co jest jak jest.
W salonie najbardziej zadowoleni jesteśmy z podłogi – wyszła naszym zdaniem naprawdę super. Deska kupiona w markecie za rozsądne pieniądze naszym zdaniem prezentuje się znakomicie. Kto mieszkał na panelach i wymienił je na deski zauważy różnicę przeogromną. Panelową zmorą były dla mnie przede wszystkim ‘koty’ – no nie sposób było utrzymać podłogę w czystości. Przy deskach tego problemu nie ma. Nic nie skrzypi, nie ugina się, dla nas bomba.
W salonie dobijały mnie już także wiszące na kablach żarówki. Kasy brak za to chęci są, pogrzebałam więc w necie i zainspirowałam się kulami papierowymi oblepionymi muffinkami. Zrobiłam więc takie kule i muszę przyznać, że całkiem nieźle wyglądają (fota poniżej). Nim dorobimy się żyrandoli z prawdziwego zdarzenia miną zapewne wieki, więc na chwilę obecną papierowe kule muszą wystarczyć.
Temat kominka pozostaje nadal otwarty: wiemy co chcemy, ale brak funduszy zmusza nas do odłożenia tegoż tematu na nieokreślone KIEDYŚ. A tak to wygląda w rzeczywistości:
Nasza łazienka jest chyba najbardziej zaawansowana pod względem wykończenia, brakuje już tak naprawdę drobiazgów w postaci haczyków na ręczniki czy papier no i także rolety. Wygląda to tak:
W tak zwanym międzyczasie doczekaliśmy się balustrad balkonowych. Dom wygląda zupełnie inaczej. Balustrady to taka kropka nad i. Z perspektywy czasu myślę sobie czasem, że mogliśmy zlikwidować jeden z balkonów, ale gdyby mnie ktoś spytał ewentualnie który, nie potrafiłabym odpowiedzieć. Bryła domu dzięki balkonom jest zdecydowanie ciekawsza, choć oczywiście nie każdemu musi się podobać. Nie użytkujemy jeszcze góry, więc tak naprawdę ciężko mi powiedzieć czy będę korzystać z balkonów i w jakim stopniu.
No i się doczekałam – z dnia na dzień jest coraz ładniej, dochodzą fronty, sprzęty, blaty – tyle czekałam na tą swoją, właściwie pierwszą WŁASNĄ kuchnię i oto jest! Robót jeszcze wiele przed nami, brakuje płytek bezpośrednio nad blatem (jak tylko wszystkie blaty zostaną zamontowanie majster bierze się do roboty), oczywiście gniazdek, oświetlenia, uchwytów, drzwi do spiżarki i pewnie mnóstwa innych rzeczy, ale prawda jest taka, że ja jestem już przeszczęśliwa. Jest taka, jaką chciałam! Na żadnym etapie nie byłam chyba tak zadowolona jak teraz. Niech no spojrzę – ile blatu!!! Jak ja to zagospodaruję?!;-) Kto przez kilka lat miał ok 50cm blatu roboczego w kuchni, ten nigdy nie zrozumie mojej radości!
P.S. Przepraszam za jakość zdjęć, większość robiona wieczorem, telefonem no i niestety jest przekłamanie w kolorach…
Tak się cieszę z tej mojej kuchni, że wszystko inne w domu zeszło na dalszy plan.
Pochwalić muszę znowu mego męża, który po raz chyba setny nabywa kolejnych umiejętności i fachu w dłoniach. Tym razem przyszedł czas na kładzenie desek w salonie. Wybraliśmy deskę barlinecką, o ile mnie pamięć nie zawodzi to dąb natural, deska lakierowana i z delikatną faską. Robota toporna dla amatora (mąż przeklina docinanie przy wykuszu), ale ja i tak wiem, że efekt końcowy będzie super a i mąż będzie zadowolony. Mam tylko nadzieję, że uda się skończyć robotę do końca tygodnia a kto wie, może już w przyszłym tygodniu zagościmy już na stałe w naszej karmelicie!;-)
Tyle na dziś. Mam nadzieję, że już niebawem będę mogła wrzucić na bloga zdjęcia gotowego salonu. Tymczasem wszystkim życzę dobrej nocy i udanego weekendu!
Dawno nic nie pisaliśmy z prostej przyczyny – postęp niewielki więc i informować nie bardzo było o czym. Prace związane z gruntowaniem i malowaniem bardzo długo trwały i w sumie nadal nie dobiegły końca. Wiele prac prowadzonych jest jednocześnie i wiele jeszcze do zrobienia. Mąż działa w korytarzu i wiatrołapie przeklinając siarczyście wybrane przez nas płytki;-) Wierzę jednak, że efekt końcowy będzie na tyle satysfakcjonujący, że wynagrodzi – głównie Piotrkowi, godziny spędzony przy tej niewdzięcznej robocie. Na chwilę obecną wiatrołap prezentuje się tak:
W korytarzu brakuje jeszcze płytek pod schodami i trzeba uzupełnić małe trójkąty przy czarnym pasku. Oczywiście wszędzie do położenia jest jeszcze fuga…
Pokój Antosia niewiele się zmienił, doszła wykładzina i żyrandol. Zakupiliśmy już listwy przypodłogowe oraz karnisz, które czekają na montaż. Bywając na budowie mamy już jednak pomieszczenie, w którym Antek może swobodnie ćwiczyć swoje pierwsze kroki.
Zakupiliśmy także jakiś czas temu drzwi ‘techniczne’ między domem a garażem. Żaden szał, zwykłe i tanie grafitowe drzwi, które w miarę pasują do pomieszczenia.
To, na co ja najbardziej czekam, to oczywiście kuchnia. Meble zamówione, czekamy teraz na fronty i montaż. Kuchnia spontanicznie została pomalowana na kolor malinowy – mam nadzieję, że białe meble troszkę ją rozświetlą i wszystko do siebie będzie pasować. Mozaika na ścianie już ułożona, ale dokończyć musimy jeszcze płytki, które przyjdą pomiędzy okna, pod mozaikę (klejone będą już po montażu mebli aby uniknąć kładzenia listwy pomiędzy ścianę a blat), no i na ścianę z kasetą drzwiową. Roboty jak widać jeszcze wiele, ale już coraz bliżej efektu końcowego.
Nasz salon to nadal miejsce bardzo robocze. Wprawdzie kolor na ścianach już jest (jasny szary), jednak podłogę zostawiamy sobie na sam koniec. Jak widać na zdjęciach panuje tam wszechobecny bałagan, aaaaa – no i dorobiliśmy się już pierwszych mebli w jadalni, ha ha ha;-)
Elewacja skończona. No prawie. Pozostało pomalować jeszcze raz szpalety (czy jak to tam się zwie fachowo) na biało ponieważ szary grunt jeszcze troszkę przebija. Malowane było już dwa razy na biało, ale jak widać do trzech razy sztuka. Jestem bardzo zadowolona z efektu końcowego, wyszło dokładnie tak, jak chciałam. Kolor to szary, taka chmura burzowa;-) Nasza karmelita wygląda już prawie na zamieszkałą! Brak wprawdzie jeszcze rynien no i oczywiście balustrad, ale jestem pewna, że wszystko będzie tworzyło przyjemną dla oka całość.
Z innych postępów – skończyłam dziś walczyć z tymczasowym pokojem Antosia. Wyszedł niezły ocean;-) Wieloryby namalowane, mąż właśnie kładzie wykładzinę, więc jutro Antek będzie mógł szarżować po wszystkich kątach. Pokój jak na razie bardzo bezpieczny dla dziecka – zero mebli, zero niebezpiecznych przedmiotów do ściągania, hulaj dusza!
A tak w ogóle to mamy wreszcie gaz! Mąż miał niezłą przeprawę przez mękę nim skompletował i wypełnił wszystkie piekielne druczki. To była taka 'wisienka na torcie’ – choć to w sumie chyba jednak złe porównanie… W każdym razie piec uruchomiony, woda ciepła w kranach, można brać już nawet prysznic!
Z newsów – wczoraj dotarły do nas płytki do korytarza i mozaika (zdaje się trochę kontrowersyjna;-)). Nam się podoba, jesteśmy zadowoleni z zakupu. Zdziwiona byłam jedynie faktem, że mozaika to tak naprawdę płytka z kolorowymi kwadracikami i żłobieniami na fugę. Spodziewałam się raczej plastra na siatce, tak jak to zwykle mozaika wygląda. Mi to obojętne, ale mąż się ucieszył. Mniej roboty przy jej kładzeniu i na pewno jeśli chodzi o grubość płytki będzie łatwiej dobrać do nich pozostałe.
Ojj tak, ja się już powoli przeprowadzam, pakuję co się tylko da, choć do oficjalnej przeprowadzki jeszcze trochę. Korzystam jednak z tych nielicznych wolnych chwil i – co wyjazd na budowę to jeden karton wywieziony. Zawsze to mniej pakowania i noszenia później.
Dzieje się u nas ostatnio wiele, na różnych frontach, co bardzo cieszy. Zamówiliśmy do kuchni moją wymarzoną mozaikę nad blat. Upatrzyłam sobie ją w internecie i 'zachorowałam’. Zamówiona w sklepie internetowym, ma przyjechać z Hiszpanii 24-25.07. Z malowaniem kuchni czekam właśnie na nią, chcę dobrze dobrać do niej kolor.Tak oto wygląda moja mozaika (Dune Artisan):
W tym samym terminie co mozaika mają do nas dotrzeć płytki do korytarza i do wiatrołapu. Zamówiliśmy je także w sklepie internetowym – ten sam kraj pochodzenia, ten sam termin dostawy co przy mozaice (kto wie, może nawet ten sam transport!). Bardzo podobają mi się te hiszpańskie płytki, są inne niż wszystkie. Te nasze będą ułożone tak jakby w 'dywanik’. Jak tylko dotrą będziemy musieli dopasować do nich jakieś niedrogie marketowe płytki, które będą ułożone dookoła tych 'dywaników’. Płytki wyglądają tak (i w taki właśnie 'dywanik’ planujemy je położyć):
Ja czekam z niecierpliwością na te nasze płytki i mozaikę, choć mąż pewnie nie podziela mojego entuzjazmu z wiadomych względów;-) Wierzę jednak w jego zdolności i nie mogę się już doczekać efektu końcowego.
Jeśli chodzi o inne prace, które podziały się w tak zwanym międzyczasie, to pochwalić się możemy gotowym pomieszczeniem gospodarczym. Jest to właściwie jedyne pomieszczenie, które jest już w pełni gotowe (oprócz oczywiście kotłowni, która poszła na pierwszy ogień).
Mały (a właściwie całkiem spory) pokój na dole będzie służył tymczasowo naszemu Antosiowi. Wreszcie będzie miał swój kąt, w którym królować będą zabawki i wszystkie dziecięce szpargały. Kolor już jest, jutro i w kolejnych dniach dojdą jeszcze wieloryby na wszystkie ściany, wykładzina i voila!;-)
Bystre oko wypatrzy na tych zdjęciach rusztowanie za oknem. Tak, robimy elewację.:-) Wreszcie nasza karmelita przestanie straszyć 'golizną’ i przybierze ostateczny kolor. Ponieważ te prace nie zostały jeszcze obfotografowane, zostawiam ten temat na później.
Wracając do pomieszczeń wewnątrz, to za prawie skończoną uznać można także łazienkę na dole. Kolor zielony płytek jest tak naprawdę kolorem musztardowym, bardziej przypominającym żółty niż zielony. Czemu tak wyszło na zdjęciu? – bladego pojęcia nie mam! Dlatego też z kolorem w kuchni zaczekam, niech no wezmę do ręki plaster mej mozaiki a wtedy wszystko stanie się jasne;-).
Oczywiście tradycji musiało stać się zadość i coś musiało pójść nie tak… Tym razem problematyczna okazała się miska wc, która montowana była przynajmniej 5 razy bo ciągle coś przeciekało (jakiś fabryczny bubel nam się trafił:-/). Dopiero magik-hydraulik wyczarował jakąś prowizorkę i chwilowo jest ok. Pytanie tylko na jak długo i czy któregoś pięknego dnia nie zaleje mi łazienki (oby to była czysta woda!). No nic, korzystać niby już można także luksus niesamowity;-).
Łazience brakuje jeszcze szafki z umywalką (to pierwsze musimy zamówić, to drugie już mamy), lustra, grzejnika no i oczywiście oświetlenia. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie uda się wszystko zakupić i zamontować.
W pozostałych pomieszczeniach walka trwa. Liczę, że przy kolejnym wpisie dojdzie choć jedno gotowe pomieszczenie, którym będę mogła się 'pochwalić’. Tymczasem wszystkim tym, którzy do nas zaglądają i czasem zostawią miłe słowo, bardzo dziękuję! Wiem, że przerwy między wpisami bywają u mnie długie, dlatego tym bardziej jest mi miło, kiedy strona ma więcej niż 10 wyświetleń!;-)
Ostatni wpis jest z 8 maja i właśnie uzmysłowiłam sobie, że u nas im dalej tym gorzej;-/ Inni blogowicze, którzy rozpoczęli budowę w tym samym czasie co my, albo i nawet później, już mieszkają albo lada chwila będą się przeprowadzać. My nadal „walczymy” i śmiem twierdzić, że ten etap idzie nam najgorzej.
Przez ostatni miesiąc w naszej karmelicie urzędowało 3 majstrów. Nie oznacza to jednak, że nabraliśmy wiatru w żagle i wreszcie robota zaczęła „iść”. Gdyby nie mąż, który zakasał rękawy i kładzie płytki sam, bylibyśmy nadal w czarnej d…. Łazienka nadal rozgrzebana, choć już w sumie bliżej jak dalej. W pomieszczeniu gospodarczym zadziałał mąż, którego już na stałe mianowałam „bohaterem w swoim domu” – robota wykonana solidnie, szybko i bez dodatkowych kosztów. Obecnie kładzie płytki w kuchni i jak tak dalej pójdzie to wyprzedzi majstra, który robi nam łazienkę.
Tak oto prezentują się obecnie nasze „włości”:
W zeszłym tygodniu, po koszmarnie długim czasie oczekiwania na jednego z majstrów, doczekaliśmy się wreszcie tarasu, podejścia pod dom i kotłownię. Robota wykonana ze strasznym opóźnieniem, nie tak idealnie jak byśmy sobie tego życzyli, ale i tak cieszy oko.
Wracając do kuchni (bo obecnie na tym pomieszczeniu skupiam swoją uwagę), zadziwiające jak różne są ceny tych samych mebli, wykonanych z tych samych materiałów i z tym samym wyposażeniem. Żadnej filozofii przecież tu nie ma, kilka płyt podocinanych na wymiar, które trzeba poskręcać i ot cała robota. Nie twierdzę, że sama bym to zrobiła, ale nie święci garnki lepią i gdyby nasza doba nie trwała 24h tylko dłużej, kto wie czy sami z mężem nie pobawilibyśmy się w „majsterkowiczów meblarzy”. Pierwszy salon wycenił nasze meble na – bagatela – 12.800zł. Cena nas trochę zszokowała, ruszyliśmy w miasto – i co? Kolejny profesjonalny salon i cena 8.200zł. No już zdecydowanie lepiej. Wczoraj otrzymałam jeszcze jedną wycenę – tym razem na 6.800zł. Pytam się, jak to możliwe? Pierwszego sprzedawcę podejrzewam o jawne zdzierstwo – z takimi cenami to rozbój w biały dzień! Na wtorek umówieni jesteśmy z Panem od najatrakcyjniejszej ceny na pomiar i ustalenie szczegółów. Zobaczymy co z tego wyjdzie i czy cena się nie zmieni.
Zaczęło się to, na co tak długo czekałam, nad czym myślałam od wielu miesięcy i co mi czasem spać po nocach nie dawało – taaaaa daaam, wykańczamy naszą karmelitę!
Prace zaczeliśmy od łazienki. Rany, ileż ja się w necie naoglądałam łazienek, wizualizacji, kolekcji płytek… To wszystko na nic – co z tego, że pomysł w głowie był skoro upatrzone przeze mnie wcześniej płytki kompletnie mnie w rzeczywistości rozczarowały?! Na kiego diabła – że tak powiem/napiszę było wyszukiwanie w necie szafki pod umywalkę i innych łazienkowych akcesoriów? Po co tyle czasu zmarnowałam, skoro i tak wybraliśmy płytki w takich kolorach, których w ogóle nie brałam pod uwagę? Ehhh, ta moja nadgorliwość i chęć meblowania i urządzania doprowadziły do zmarnowanych wieeeeelu godzin. No ale do rzeczy – nasza łazienka powoli robi się biało-grafitowo-limonkowa:-) Miałam wrzucić foty już pięknej, gotowej łazienki, ale jednak nie wytrzymam do tego momentu. Oto ona;-)
Coraz bardziej kolorowa łazienka cieszy oko jak mało co. Z rzeczy, które wciąż znajdowały się na tzw. liście „to do” możemy odhaczyć także rolety zewnętrzne (a przynajmniej w 2/3). Zdecydowaliśmy, że na chwilę obecną zamontujemy jedynie rolety na dole, być może kiedyś, gdy nastaną czasy „dostatku” założymy rolety także u góry (stąd te 2/3).
Jak widać na zdjęciach, nadal „męczymy” temat tarasu i podejścia do domu i do kotłowni. Czka nam się już konkretnie ta sprawa:-/ Jak to mówią: Polak mądry po szkodzie, więc teraz drapiemy się z mężem po głowach zadając sobie proste pytanie – DLACZEGO zostawiliśmy ten taras na sam koniec?!? Całe błoto nosimy i jeszcze zapewne przez jakiś czas nosić będziemy do domu. Lada chwila będziemy mieć białą podłogę w łazience i zapewne także wszechobecną piaskownicę na niej:-/ My się będziemy oczywiście pilnować ale co z całą rzeszą majstrów? Czy kto§ uszanuje? Gdybyśmy mieli już normalne podejście do domu byłaby szansa, że część błota i piasku zostanie – albo na wycieraczce albo na posadzce… A ponieważ z każdej strony naszej karmelity nadal gruzawisko-piaskowisko, piękne do niedawna posadzki zdąrzyły już obrosnąć w warstwę zaschniętego błota i piasku.
Zmieniając temat i jednocześnie wstydząc się za panujący u nas bałagan, kilka fotek kosztownego „statku kosmicznego” urządzonego przez mego męża, czyli tzw. KOTŁOWNIA. (Na co i po co te wszystkie baniaczki, rurki i zawory? – już wiem, że do końca swoich dni nie odgadnę).
Baniaczki i zawory niech ogarnia pan mąż, ja ogarnę inne pomieszczenie – kuchnię. Niestety w moim przyszłym królestwie niewiele się jeszcze dzieje, choć wizja w głowie od jakiegoś czasu już jest. Zdecydowaliśmy, wydaje mi się, że jako jedni w niewielu budujących karmelitę, że kuchnia będzie zamknięta. Od wczoraj trwa montaż kasety na drzwi.
Mam nadzieję, że w najbliższym czasie będę mogła pochwalić się już mniejszą „surowizną” w naszym domu. Byłoby także fantastycznie wygrać w totka lub odziedziczyć jakąś mała fortunę po nieznajomej ciotce… Budżet topnieje a wydatków nie ma końca. I jak tu skonfrontować fakt pustej kieszeni z nierzeczywistymi wizjami urządzonej w myślach karmelity?
Minął prawie miesiąc od ostatniego mojego wpisu a wielkich postępów na budowie brak. Niby coś się wciąż dzieje ale jak dla nas stanowczo za wolno. Im dalej tym mniejsze tempo robót, nie możemy zbyt wiele pozaczynać ponieważ nie wiemy na ile pozwoli nam budżet.
Przez ostatni miesiąc dorobiliśmy się przede wszystkim posadzek. O ile montaż okien i drzwi sprawił, że w naszej karmelicie zrobiło się domowo, tak po wylaniu posadzek ma się uczucie, że przeprowadzka nastąpi lada chwila. W końcu przestaliśmy deptać po rurkach i foliach od ogrzewania i nic już nie wala się pod nogami. Z posadzek jesteśmy bardzo zadowoleni, wyszły naprawdę idealnie.
W ciągu ostatnich kilku dni udało się także zamontować parapety wewnętrzne. Było z nimi troszkę zamieszania – poinformowano nas, że nie mają aż tyle wybranego przez nas kamienia aby wystarczyło na cały dom. Zaproponowano nam więc inny granit (który także braliśmy pod uwagę przy wyborze), więc mamy jednak dwa rodzaje parapetów. Przyznam, że po telefonie z zakładu kamieniarskiego nie byłam zadowolona, jednak gdy odebraliśmy gotowe parapety stwierdziliśmy z mężem zgodnie, że szkoda, że do całego domu nie zamówiliśmy takich jak te zastępcze:-) No tak to już niestety jest, że nie wszystkie nasze wybory są zawsze dobre. A oto nasze parapety:
Z tego miejsca muszę także pochwalić mojego męża, który tym razem „powalczył” z płytkami w kotłowni. Poradził sobie naprawdę nieźle, także po raz kolejny gratuluję sobie zdolnego męża;-), a mężowi gratuluję dobrej roboty;-)
Z rzeczy rozpoczętych, ale jeszcze nie skończonych: montaż naszych drzwi zewnętrznych. Szczerze – to ja się już tak przyzwyczaiłam do tych naszych starych roboczych drzwi, że zupełnie zapomniałam o tych naszych pięknych nowych;-) Tak oto się prezentują:
Na koniec jeszcze jedna rzecz, której doczekaliśmy się w tak zwanym międzyczasie – oczyszczalnia. Tu oprócz zdjęcia badziewnych kominków wychodzących na nasz przyszły ogród nie mogę pochwalić się żadnymi zdjęciami. Oczyszalnia to rzecz niezmiernie ważna, choć przyznać należy, że nic w tym ładnego nie ma:-)
Dorobiliśmy się już ogrzewania podłogowego w całym domu. Na parterze podłogówka będzie praktycznie wszędzie oprócz pomieszczenia gospodarczego i spiżarki. Przez pokój na dole przechodzą wszystkie rurki, więc można uznać, że tam także będzie ciepło w nogi (nie układaliśmy tam rur, dla tego pokoju przewidzieliśmy grzejnik). U góry natomiast ogrzewanie podłogowe zrobiliśmy jedynie w łazience. W pokojach będą grzejniki. Było troszkę zamieszania z łazienką ponieważ projekt wentylacji mechanicznej zakładał, że rury od wentylacji będą w posadzce a to z kolei wykluczało nam odrobinę położenie podłogówki. Na szczęście jakoś wszystko się pomieściło także wychodząc kiedyś z wanny będzie ciepło w stopy:-)
Po takich „ślimakach” jeszcze przez chwilę musimy deptać:-)
Wreszcie doczekaliśmy się zakończenia tynkowania naszej karmelity. Powoli zaczyna robić się „domowo”. Wprawdzie jeszcze wiele przed nami, ale koniec robót i perspektywa przeprowadzki stają się coraz bardziej realne.
Na przyszły tydzień zaplanowaliśmy lanie posadzek. Nie mogę się już doczekać gdy wszystkie te kable i kabliczki znikną z pola widzenia. Koniec z przeskakiwaniem czy deptaniem tego wszystkiego no i zrobi się nareszcie względnie czysto. Tymczasem, jak to od początku u nas bywało;-), trwa mały wyścig z czasem. Do czwartku musimy rozprowadzić wentylację w całym domu, położyć ogrzewanie podłogowe i uprzątnąć wszystkie graty. Mąż oczywiście działa w temacie, ja z Antkiem dbamy o doping, więc jesteśmy pełni entuzjazmu;-) Czekamy teraz także na wycenę oczyszczalni i powoli mąż biega za załatwieniem przyłącza gazu. O ile przyłącze prądu i wody okazały się być szybką akcją, tak „gazownia” skomplikuje nam chyba na koniec życie… Nie ma na razie o czym pisać i zapeszczać, zobaczymy jak to wszystko wyjdzie. Obyśmy zostali mile zaskoczeni!
A tak wyglądają nasze otynkowane „włości”;-)
Salon:
Kuchnia:
Łazienka na dole:
Pokój na dole:
Korytarz:
Kotłownia:
Pomieszczenie gospodarcze:
Sypialnia u góry:
Pokój nad wykuszem:
Pokój nad wejściem do domu: