Archive for listopad, 2012

 

Ostatni tydzien przyniósł spory postep na budowie. Ułożyliśmy rury kanalizacyjne (prawie w całości), zrobiliśmy przepust na wodę – bo został on przegapiony na etapie wylewania ław. Musieliśmy podkopać się podł ławą i przekłuć się pod nią żeby położyć rurę od wody…Cała akacja poszła dosyć sprawnie, pan koparkowy wybrał ziemie z jednej i 2giej strony ławy w garażu i ręcznie juz niestety pozostało przekuć się na szerokości ławy. 20 minut  walenia z jednej strony łopatą a z drugiej stalowym łomem i powstała piękna dziura pod ławą. 🙂

Dalej już tylko zasypywanie …i zasypywanie…i zasypywanie piachem, który tylko domawiałem bo ciągle okazywało się go mało…W fundamenty poszło jakies 175 ton piasku, przy czym fundament nie jest zasypany na równo z bloczkami. Narazie w takim stanie to zostawimy bo mamy nadzieję, że po zimie piach pod wpływem wody jeszcze siądzie i wtedy uzupełni się braki i wyleje chudziaka.

Stan na tą chwilę przedstawiają poniższe zdjęcia:

Dziś znów nas czeka troszke roboty na budowie – ale to juz można powiedzieć „kosmetyka”. Zostala do położenia rura kanalizacyjna z garażu do kotłowni, oraz rura – wlot powietrza do kominka. Oprócz tego plan na dziś to wyrównać idealnie powierzchnie piasku i jeszcze raz zagęścić bo na ta chwile mamy troszke góry i doliny 🙂

Efekt pracy wrzucimy niebawem na bloga.

Dziś będzie szybko, krótko i na temat.

Ostatni tydzień był bardzo pracowity ale jednocześnie niezwykle efektowny. Nowa ekipa murarzy okazała się w porządku i dokończyli rozgrzebaną robotę. Przyszli we wtorek, skończyli w czwartek. W międzyczasie działaliśmy już z dysperbitem. Ostatnie losowanie lotto okazało się dla nas znów nieudane, więc trzeba było wziąć w piątek wolne i spędzić cały dzień z pędzlem z ręku. Razem z mężem pomalowaliśmy ściany fundamentowe dysperbitem zaoszczędzając tym samym „kilka” groszy. Pogoda dopisała tylko kręgosłupy – nam ludziom z „biura” lekko dokuczały. Efekt naszej ciężkiej pracy poniżej:

W sobotę mąż z tatą obłożyli nasze ściany ślicznym różowym styropianem (a niech mają ciepło na zimę, a co!):)  a dzisiejszy dzień poświęciliśmy na zabezpieczenie styropianu folią kubełkową. Radocha niesamowita bo niewiele już nam zostało. Jeszcze żaden tydzień nie okazał się tak efektywny jak ten więc pojawiła się nadzieja, że to co złe już jest za nami. Zmęczeni ale zadowoleni prezentujemy stan na dziś:

Za nami okrutnie ciężki weekend. Nie wiem nawet od czego zacząć… Obawiam się, że nasza budowa będzie drogą przez mękę, bo jak na razie ze wszystkim mamy pod górkę. Ale po kolei…

W piątek na działkę dotarły w końcu wszystkie niezbędne elementy potrzebne do stawiania ścian fundamentowych. Było ciśnienie, ponieważ pogoda nie sprzyjała przez kilka dni i na naszej budowie zrobiło się jedno wielkie bagno. No ale nic, w piątek jakoś dojechała część bloczków, dotarł piasek, zorganizowaliśmy także wodę więc z niecierpliwością czekaliśmy na sobotę. Nasz główny majster zmienił odrobinę plan i zorganizował dodatkowo kilku „murarzy” (celowo napisane w cudzysłowie) aby pchnąć robotę i ściany fundamentowe zrobić przez weekend. Ekipa wkroczyła na budowę w sobotę o godz. 7 rano. Pisząc ekipa mam na myśli 4 szczawików uważających się za super doświadczonych i cwanych murarzy. Wojna zaczęła się już rano, gdy mąż odmówił dodawania plastyfikatorów do zaprawy. Nikt nikomu nie chciał zrobić na złość, ale z informacji zasięgniętych z różnych źródeł wynika (mąż dzwonił nawet do producenta), że plastyfikatory wcale nie robią dobrze zaprawie. Zdecydowaliśmy się w ogóle ich nie stosować i taki news rozszedł się wśród pseudo-murarzy. Zaczęły się jęki, że inaczej się nie da, że do dupy robota, że oni tak nie robią… Chcąc rozładować napięcie wśród podrostków-murarzy zgodziliśmy się na 1 plastyfikator na betoniarkę. Mieliśmy nadzieję, że mimo młodego wieku chłopaki są na tyle rozgarnięci, że nie będą nic kombinować i potraktują nas poważnie. Plan był taki, że ekipa robi do późnego wieczora. Kwestie organizacyjne były dograne, lampy zorganizowane, pogoda jak na zamówienie, więc robota mogła naprawdę iść. Niestety  chłopaki zaczęli kombinować i zamiast 1 plastyfikatora zaczęli wsypywać po 2. Nie jesteśmy w ciemię bici więc zorientowaliśmy się dosyć szybko co i jak. Skoro ktoś nas w ciula robił, to decyzja była taka, że nie dokupujemy dodatkowo żadnych plastyfikatorów, na ile starczy na tyle będzie. Oburzenie było wielkie, ekipa uniosła się honorem i skończyli robotę. Pozbierali swoje zabawki i udali się do domu na naradę. Okej, nie oni jedyni chcą sobie dorobić. Wieczorem zadzwonił główny majster i przekazał decyzję, że jednak młodziaszki przyjdą dziś do roboty i skończą co zaczęli.

Dobra, chcąc zażegnać konflikt dokupiliśmy plastyfikatorów tak, aby było po 1 szt. na betoniarkę. Mąż wstał dziś znów na 7 rano i pojechał pilnować czy robią tak jak chcieliśmy. Robota szła o dziwo dobrze, więc mieliśmy nadzieję, że dziś skończymy.  Dziś niedziela, więc i odwiedzin na naszej budowie było więcej.  Szwagier przyjechał wesprzeć nas duchowo i przy okazji robienia czegoś tam, podszedł do baniaka z wodą i chlusnęło mu na ręcę pianą. Co się okazało? „Murarze” dowalili płynu do naczyń do baniaka z wodą :/ Szlag nas trafił. Mąż ma już kilka siwych włosów (sorry mężu, że o tym piszę) ale mam obawy, że do końca budowy będzie wyglądał jak Gandalf…  Miarka się przebrała, obydwoje się zagotowaliśmy i pogoniliśmy tych pseudo-fachowców. Do jasnej cholery – czy my naprawdę wydziwiamy? Czy to normalne, że kilku szczeniaków nazywających siebie fachowcami chce ucierać nosa ludziom, którzy im płacą? Nie wiem, nie mieści nam się to w głowie. Nie ogarniamy dzisiejszego dnia i tej ekipy.

Stan na dziś – szukamy murarzy z prawdziwego zdarzenia (nie magików cyrkowców), którzy podejdą poważnie do tematu. Może przesadzamy, może chcemy przedobrzyć, ale z drugiej strony realizujemy nasze marzenie (nomen omen bardzo kosztowne) i chcemy, żeby wszystko było tak, jak być powinno…

Dla rozładowania napięcia wrzucamy foty kota-inspektora, który jako jedynie wiernie nam towarzyszy. Siedział już wszędzie i na wszystkim (w taczce, w zaprawie), właził w każdą dziurę i każdy kąt, załatwił wszystkie swoje sprawy w super wielkiej kuwecie (nasz piasek do zaprawy), ale i tak już go uwielbiamy!