Posts Tagged ‘wykończenie’
Ojj tak, ja się już powoli przeprowadzam, pakuję co się tylko da, choć do oficjalnej przeprowadzki jeszcze trochę. Korzystam jednak z tych nielicznych wolnych chwil i – co wyjazd na budowę to jeden karton wywieziony. Zawsze to mniej pakowania i noszenia później.
Dzieje się u nas ostatnio wiele, na różnych frontach, co bardzo cieszy. Zamówiliśmy do kuchni moją wymarzoną mozaikę nad blat. Upatrzyłam sobie ją w internecie i 'zachorowałam’. Zamówiona w sklepie internetowym, ma przyjechać z Hiszpanii 24-25.07. Z malowaniem kuchni czekam właśnie na nią, chcę dobrze dobrać do niej kolor.Tak oto wygląda moja mozaika (Dune Artisan):
W tym samym terminie co mozaika mają do nas dotrzeć płytki do korytarza i do wiatrołapu. Zamówiliśmy je także w sklepie internetowym – ten sam kraj pochodzenia, ten sam termin dostawy co przy mozaice (kto wie, może nawet ten sam transport!). Bardzo podobają mi się te hiszpańskie płytki, są inne niż wszystkie. Te nasze będą ułożone tak jakby w 'dywanik’. Jak tylko dotrą będziemy musieli dopasować do nich jakieś niedrogie marketowe płytki, które będą ułożone dookoła tych 'dywaników’. Płytki wyglądają tak (i w taki właśnie 'dywanik’ planujemy je położyć):
Ja czekam z niecierpliwością na te nasze płytki i mozaikę, choć mąż pewnie nie podziela mojego entuzjazmu z wiadomych względów;-) Wierzę jednak w jego zdolności i nie mogę się już doczekać efektu końcowego.
Jeśli chodzi o inne prace, które podziały się w tak zwanym międzyczasie, to pochwalić się możemy gotowym pomieszczeniem gospodarczym. Jest to właściwie jedyne pomieszczenie, które jest już w pełni gotowe (oprócz oczywiście kotłowni, która poszła na pierwszy ogień).
Mały (a właściwie całkiem spory) pokój na dole będzie służył tymczasowo naszemu Antosiowi. Wreszcie będzie miał swój kąt, w którym królować będą zabawki i wszystkie dziecięce szpargały. Kolor już jest, jutro i w kolejnych dniach dojdą jeszcze wieloryby na wszystkie ściany, wykładzina i voila!;-)
Bystre oko wypatrzy na tych zdjęciach rusztowanie za oknem. Tak, robimy elewację.:-) Wreszcie nasza karmelita przestanie straszyć 'golizną’ i przybierze ostateczny kolor. Ponieważ te prace nie zostały jeszcze obfotografowane, zostawiam ten temat na później.
Wracając do pomieszczeń wewnątrz, to za prawie skończoną uznać można także łazienkę na dole. Kolor zielony płytek jest tak naprawdę kolorem musztardowym, bardziej przypominającym żółty niż zielony. Czemu tak wyszło na zdjęciu? – bladego pojęcia nie mam! Dlatego też z kolorem w kuchni zaczekam, niech no wezmę do ręki plaster mej mozaiki a wtedy wszystko stanie się jasne;-).
Oczywiście tradycji musiało stać się zadość i coś musiało pójść nie tak… Tym razem problematyczna okazała się miska wc, która montowana była przynajmniej 5 razy bo ciągle coś przeciekało (jakiś fabryczny bubel nam się trafił:-/). Dopiero magik-hydraulik wyczarował jakąś prowizorkę i chwilowo jest ok. Pytanie tylko na jak długo i czy któregoś pięknego dnia nie zaleje mi łazienki (oby to była czysta woda!). No nic, korzystać niby już można także luksus niesamowity;-).
Łazience brakuje jeszcze szafki z umywalką (to pierwsze musimy zamówić, to drugie już mamy), lustra, grzejnika no i oczywiście oświetlenia. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie uda się wszystko zakupić i zamontować.
W pozostałych pomieszczeniach walka trwa. Liczę, że przy kolejnym wpisie dojdzie choć jedno gotowe pomieszczenie, którym będę mogła się 'pochwalić’. Tymczasem wszystkim tym, którzy do nas zaglądają i czasem zostawią miłe słowo, bardzo dziękuję! Wiem, że przerwy między wpisami bywają u mnie długie, dlatego tym bardziej jest mi miło, kiedy strona ma więcej niż 10 wyświetleń!;-)
Ostatni wpis jest z 8 maja i właśnie uzmysłowiłam sobie, że u nas im dalej tym gorzej;-/ Inni blogowicze, którzy rozpoczęli budowę w tym samym czasie co my, albo i nawet później, już mieszkają albo lada chwila będą się przeprowadzać. My nadal „walczymy” i śmiem twierdzić, że ten etap idzie nam najgorzej.
Przez ostatni miesiąc w naszej karmelicie urzędowało 3 majstrów. Nie oznacza to jednak, że nabraliśmy wiatru w żagle i wreszcie robota zaczęła „iść”. Gdyby nie mąż, który zakasał rękawy i kładzie płytki sam, bylibyśmy nadal w czarnej d…. Łazienka nadal rozgrzebana, choć już w sumie bliżej jak dalej. W pomieszczeniu gospodarczym zadziałał mąż, którego już na stałe mianowałam „bohaterem w swoim domu” – robota wykonana solidnie, szybko i bez dodatkowych kosztów. Obecnie kładzie płytki w kuchni i jak tak dalej pójdzie to wyprzedzi majstra, który robi nam łazienkę.
Tak oto prezentują się obecnie nasze „włości”:
W zeszłym tygodniu, po koszmarnie długim czasie oczekiwania na jednego z majstrów, doczekaliśmy się wreszcie tarasu, podejścia pod dom i kotłownię. Robota wykonana ze strasznym opóźnieniem, nie tak idealnie jak byśmy sobie tego życzyli, ale i tak cieszy oko.
Wracając do kuchni (bo obecnie na tym pomieszczeniu skupiam swoją uwagę), zadziwiające jak różne są ceny tych samych mebli, wykonanych z tych samych materiałów i z tym samym wyposażeniem. Żadnej filozofii przecież tu nie ma, kilka płyt podocinanych na wymiar, które trzeba poskręcać i ot cała robota. Nie twierdzę, że sama bym to zrobiła, ale nie święci garnki lepią i gdyby nasza doba nie trwała 24h tylko dłużej, kto wie czy sami z mężem nie pobawilibyśmy się w „majsterkowiczów meblarzy”. Pierwszy salon wycenił nasze meble na – bagatela – 12.800zł. Cena nas trochę zszokowała, ruszyliśmy w miasto – i co? Kolejny profesjonalny salon i cena 8.200zł. No już zdecydowanie lepiej. Wczoraj otrzymałam jeszcze jedną wycenę – tym razem na 6.800zł. Pytam się, jak to możliwe? Pierwszego sprzedawcę podejrzewam o jawne zdzierstwo – z takimi cenami to rozbój w biały dzień! Na wtorek umówieni jesteśmy z Panem od najatrakcyjniejszej ceny na pomiar i ustalenie szczegółów. Zobaczymy co z tego wyjdzie i czy cena się nie zmieni.